Trzeźwość, uczciwość, godność - Wiktor Osiatyński
Nic tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Na początku wydobywania się z uzależnienia jest jakaś katastrofa. Trzeźwi alkoholicy, mówiąc o niej, używają terminu dno. Obrazowo mawiają, że spośród blisko trzech milionów członków ruchu Anonimowych Alkoholików na całym świecie nie spotkali ani jednego przypadku, by ktoś zadowolony z życia i z siebie wstał, ogolił się nie drżącymi rękami, włożył dopiero co wyprasowaną przez siebie koszulę, wypił poranną kawę, zamyślił się i postanowił coś zrobić ze swoim alkoholizmem.
Godność nie jest pojęciem precyzyjnym. Być może właśnie dlatego odwołują się do niej międzynarodowe dokumenty praw człowieka oraz liczne konstytucje. Te akty zakładają równą godność jako przyrodzoną cechę każdego człowieka. Warto pamiętać, że takie rozumienie godności pojawiło się niedawno. Wcześniej godność była raczej wiązana z dostojeństwem urzędu, a nie traktowana jako przyrodzona cecha każdego człowieka, niezależna od jego kondycji społecznej. Dignitas jest rdzeniem słowa dygnitarz - człowiek uzyskiwał godność wraz z wyniesieniem na urząd, a nie nosił jej w sobie. Dopiero w połowie dwudziestego wieku personalizm chrześcijański oderwał pojęcie godności od urzędu i przeniósł je do samej istoty osoby, czyli człowieczeństwa. Ale uniwersalna - a więc wykraczająca ponad założenia jakiegoś konkretnego nurtu myśli filozoficznej lub religijnej - zgoda co do pojęcia godności kończy się na tym, że z samej natury przysługuje ona każdemu człowiekowi. Reszta jest przedmiotem dyskusji, domysłów i interpretacji. W tych dyskusjach ważne wydają się dwa elementy. Jeden wiąże się z wartością człowieczeństwa, a drugi - z pojęciem wolności.
Godność można rozumieć jako tę cechę człowieczeństwa, która odzwierciedla wartość człowieka samą w sobie, w rozumieniu kantowskich imperatywów. Godność oznacza, że człowiek jest wartością. Jest wart siebie, swego szacunku dla siebie, swej miłości. Jest wart tego, by być - dla innych i dla siebie - celem, a nie środkiem do innych celów. Jest wart tego, by chronić swoją istotę i swoje zadatki. A także tego, by się rozwijać wedle planu, na który ma wpływ. Człowiek jest wart tego, by mógł decydować o własnym życiu, o kierunku, jaki mu nadaje, o celach, do jakich dąży. Słowem, człowiek jest wart tego, by posiadać wolność i móc z niej korzystać. Wedle Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka uznanie przyrodzonej godności - obok równych i niezbywalnych praw - stanowi podstawę wolności, sprawiedliwości oraz pokoju światowego.
Ale wolność nie jest tylko konsekwencją godności. Wolność służy także realizacji oraz ochronie przyrodzonej godności każdego człowieka. Wyobraźmy sobie godność jako ziarno zasiane przez Stwórcę bądź przez Naturę w każdym człowieku. To ziarno trzeba chronić przed zagrożeniem z zewnątrz, a jednocześnie trzeba zapewnić mu przestrzeń, w której mogłoby wzrastać. Temu właśnie służą wolności, wyznaczające granice, w które inni ludzie nie mogą wtargnąć bez naszego zaproszenia. W tych granicach człowiek może się rozwijać i tworzyć samego siebie, korzystając z własnej energii oraz sił twórczych, a także z zasobów, które wszyscy ludzie przeznaczają, by taki rozwój umożliwiać. Temu z kolei służą prawa przysługujące każdemu człowiekowi. Godność wymaga również tego, by każdy współdecydował, choćby pośrednio, o przeznaczeniu takich zasobów oraz o tworzeniu i funkcjonowaniu instytucji, które mają umożliwić każdemu korzystanie z nich. W ten sposób godność, wolność i prawa jednostki są ze sobą splecione. Ale nie są one splecione w sposób absolutny.
Bywają bowiem sytuacje, gdy człowiek nie może korzystać z wolności, nie może swego losu wziąć we własne ręce, a mimo to nie musi utracić godności. Tak bywa w przypadku zniewolenia z przyczyn zewnętrznych. Właśnie niewolnictwo, podporządkowanie całych narodów obcym władcom, autorytarny ustrój państwa, dyktatorskie rządy lub po prostu zamknięcie w więzieniu mogą pozbawiać ludzi wolności. Korzystanie z wolności czasem staje się niemożliwe ze względu na czynniki, często niezależne od człowieka, w rodzaju biedy lub choroby. Ale we wszystkich tych przypadkach pozbawienie lub ograniczenie wolności nie pociąga za sobą automatycznie utraty godności. Owszem, zdarzają się ludzie, którzy w takich warunkach tracą godność, ale są i tacy, którzy właśnie w warunkach braku wolności zewnętrznej, biedy lub choroby swą godność afirmują. Ludzie zniewoleni z zewnątrz wiedzą, że wolność jest czymś bardzo ważnym i potrzebnym. Zdają sobie sprawę z tego, że wolność utracili i marzą o tym, a często walczą o to, by ją odzyskać. To właśnie pozwala im zachować godność.
Tracą godność ci, którzy jej się wyrzekają. Wyrzeczenie to często przybiera formę dobrowolnej decyzji, by żyć w kłamstwie - wobec innych i wobec siebie. Czasem wierzą, że kłamstwo pozwoli im zachować choć część wolności. Częściej kłamiąc przed samymi sobą, bronią złudzenia wolności, a wtedy samozafałszowania nawet sobie nie uświadamiają. Ulegają zniewoleniu wewnętrznemu, ale o tym nie wiedzą. Nie pragną wolności, bo myślą, że ją nadal posiadają. Takiemu zniewoleniu wewnętrznemu można ulec bez ograniczenia wolności z zewnątrz. Tak właśnie bywa w przypadku wszelkich uzależnień - od alkoholu, narkotyku, leku bądź innej substancji, od najróżniejszych kompulsywnych zachowań, a także od władzy. Wszystkim uzależnieniom towarzyszą bowiem podobne objawy, myśli i uczucia. Warto o tym pamiętać, tym bardziej że w dalszym ciągu niniejszych rozważań będzie mowa głównie o najczęściej spotykanym uzależnieniu - od alkoholu. (Odnoszą się one również do uzależnionych kobiet, mimo że częściej będzie używana forma męska i zaimek on).
Człowiek uzależniony nie jest wolny, bo jego postępowaniem kieruje przymus picia lub brania, czyli sił, nad którymi nie panuje. Wyrzeka się on również godności, gdyż używa siebie i innych jako środka do zaspokojenia głodu - głodu alkoholu, narkotyku, leku lub innej substancji bądź kompulsywnego zachowania - a nie jako celu. Alkoholik pielęgnuje takie kontakty i związki z innymi ludźmi, dzięki którym może nadal pić albo uniknąć konsekwencji picia. Inni ludzie potrzebni mu są przede wszystkim po to, by mu coś załatwić, skombinować flaszkę, kryć go lub dostarczać mu alibi. Potrzebuje też ludzi, którzy będą wraz z nim wierzyć, że nie jest alkoholikiem. Bo przecież każdy uzależniony wierzy, że nadal ma wolność, nawet jeśli w rzeczywistości ogranicza się ona do tego, czy upije się wódką czy piwem. Alkoholik stara się za wszelką cenę swoją wolność afirmować. Nawet wtedy, kiedy nie chce już pić, jeśli tylko ktoś znaczący w jego życiu mu powie, żeby nie pił, napije się wbrew sobie po to, by zamanifestować swoją wolność i udowodnić, że to on sam decyduje o swoim piciu lub niepiciu.
Alkoholik wierzy w to, co myśli. Wierzy, że nie jest alkoholikiem. Tworzy bardzo skomplikowaną - i przeważnie spójną - strukturę myślową, która utrzymuje go w przeświadczeniu, że wszystko jest z nim w porządku. Wierzy, że jego model życia, sposób myślenia, wszystko, co czyni (w tym także to, że pije), jest uzasadnione i że nie ma w tym nic specjalnie złego. Ten system wierzeń określamy jako zaprzeczanie lub zakłamanie alkoholika.
Nie sposób zrozumieć uzależnienia ani pomóc osobie uzależnionej, nie dostrzegając iluzorycznie pozytywnej roli, jaką dla osoby uzależnionej jest jej nałóg, a zwłaszcza system zakłamania. Wielu znawców problemu wiąże uzależnienie z poczuciem wstydu, które często poprzedzało wytworzenie się nałogu. Niskie poczucie wartości może wynikać z odrzucenia, zaniedbań wychowawczych, przemocy i innych dramatycznych zdarzeń. Może być ono również rezultatem nadwrażliwości. Niezależnie od indywidualnych uwarunkowań wspólną cechą ludzi uzależnionych jest małe poczucie wartości, niska samoocena, wstyd oraz lęk przed odrzuceniem przez innych.
Alkohol pomaga neutralizować ten lęk. Pomaga zapomnieć, że czuję się gorszy od innych. Dodaje odwagi, pomaga przezwyciężyć nieśmiałość. Słowem, pomaga wyjść z kryjówki, w której czyha samotność i depresja.
Dramat polega na tym, że postępowanie człowieka uzależnionego wydobywa jego gorszość z zakamarków duszy na zewnątrz. Alkohol zmniejsza kontrolę umysłu nad działaniem; padają grubiańskie słowa, często w ślad za nimi idą brutalne czyny. Skutkiem nadużycia alkoholu lub narkotyku jest niezdolność do wykonywania codziennych obowiązków; uzależniony nie pojawia się w pracy, nie dotrzymuje słowa, przestaje być solidny. Głód alkoholu lub narkotyku może prowadzić do kradzieży lub rabunku. Człowiek opętany obsesją kart lub seksu podporządkowuje jej wszystkie inne wartości i obowiązki. Każdy uzależniony z czasem przestaje kierować własnym życiem i traci wiarygodność w oczach innych. Próbuje sobie z tym radzić, spędzając coraz więcej czasu wśród ludzi podobnych sobie - alkoholików, narkomanów, karciarzy - dla których popijanie, "branie" czy hazard są czymś normalnym. Z czasem, gdy spirala uzależnienia coraz bardziej się nakręca, następuje degradacja społeczna i zmiana środowiska. Profesor albo lekarz przebywa coraz częściej pod budką z piwem, a później wśród lumpów, na których tle czuje się lepszy, a przynajmniej nie gorszy.
Gdy uzależnieniu towarzyszy coraz więcej zachowań destrukcyjnych, uzależniony pije, bierze lub obsesyjnie objada się po to, by o nich zapomnieć bądź stłumić wstyd i poczucie winy. Jednocześnie coraz bardziej doskonali myślową konstrukcję ułudy, potrzebną mu do obrony poczucia wartości. Każdy alkoholik jest tragicznie rozdarty. Zwłaszcza wtedy, gdy już nie chce pić, ale musi. Nie rozumie tego. Boi się, by nie uznano go za śmiecia - boi się potępienia i własnej degeneracji. Toteż tworzy fałszywy obraz rzeczywistości, który pozwala mu zachować resztki poczucia własnej wartości i rozumieć picie w innych kategoriach niż alkoholizm. Na ten obraz składają się tłumaczenia i wykręty, bagatelizowanie samego picia i jego konsekwencji, wyszukiwanie najróżniejszych powodów picia, użalanie się nad samym sobą i własnym losem, a także obwinianie innych o picie i jego skutki. Wytwarza się osobliwy obraz świata, w którym dominują mroczne barwy, bo przecież, gdyby świat był piękny, to alkoholik nie miałby powodów, żeby pić. W tej wizji świata rządzą też osobliwe zasady przyczynowości, każde zapicie i każdy czyn uzależnionego mają jakieś powody na zewnątrz - w złym świecie, wśród złych, głupich lub tylko niewrażliwych ludzi. Uzależniony szuka takich przyczyn po to, by zwolnić się z odpowiedzialności za siebie, za swój nałóg, za swoje czyny, za swoje życie. Intelektualny obraz świata oparty jest na formułce Piję BO. Może ona przybierać postać usprawiedliwiania: Piję, bo pracuję, bądź obwiniania: Piję, bo świat jest zły, bo jestem przeciw światu.
Ta konstrukcja wierzeń, myśli i przekonań służących podtrzymaniu nałogu - dokładniej: zachowaniu pozoru normalności, a przez to obronie złudzenia własnej godności - jest na pozór spójna. W dodatku uzależniony znajduje potwierdzenie u ludzi podobnych sobie. Ich świat coraz bardziej oddala się od świata rzeczywistego, aż wreszcie dzieli je przepaść trudna do przebycia. System zaprzeczania pozwala nadać jakiś sens światu, w jakim uzależniony żył, zanim zaczął pić, gdy sam był ofiarą krzywd i przemocy, oraz zapewnia pewien ład człowiekowi, którego życie coraz bardziej pogrąża się w chaosie. W tym sposobie myślenia wielką rolę odgrywa wiara w moc, jakiej dostarcza alkohol. Czasem pojawia się w nim jakiś przekraczający codzienność życia wielki cel, marzenie o odległym szczęściu lub o wielkości. A ponieważ uzależnienie odbiera człowiekowi możliwość systematycznego zmierzania do celu, alkoholik szuka drogi na skróty lub po prostu oddaje się snom, złudzeniom.
Ten świat tłumionych lęków, skrywanych przed samym sobą uczuć, fałszywych myśli i wyobrażeń, marzeń i złudzeń staje się nową kryjówką uzależnionych. Z tym, że w odróżnieniu od kryjówki depresyjnej, ta nowa jest od zewnątrz przezroczysta. Uzależnionym pozwala ona być ślepym na to, co inni widzą gołym okiem. Najczęściej potrzeba dramatu, aby obraz ten pękł. A później trzeba wytrwałej pracy i pomocy ze strony innych, by dostrzec fałszywość tego widzenia świata i zacząć budować nowy, lepiej pasujący do rzeczywistości.
Ten dramat iluzji i ułudy - niekoniecznie zresztą związany z uzależnieniem - pięknie oddaje wiersz Bolesława Leśmiana Dziewczyna o dwunastu braciach, którzy wierząc w sny, zbadali mur od marzeń strony i usłyszeli za nim piękny, wabiący ich głos dziewczyny. Leśmian pokazuje idealizację snu, podporządkowanie mu całego obrazu świata oraz rosnącą przepaść między braćmi a innymi ludźmi.
I pokochali głosu dźwięk i chętny domysł o Dziewczynie,
I zgadywali kształty ust po tym, jak śpiew od żalu ginie...
Mówili o niej: Łka, więc jest! - I nic innego nie mówili,
I przeżegnali cały świat - I świat zadumał się w tej chwili...
Bracia wzięli więc w ręce młoty, by rozbić mur i wyzwolić dziewczynę. Ale oddanie życia na służbę złudzeniu nie prowadzi do celu, lecz do samozniszczenia:
Ale daremny był ich trud, daremny ramion sprzęg i usił,
Oddali ciała swe na strwon owemu snowi, co ich kusił!
Siła marzenia była jednak tak wielka, że dzieło kontynuowały cienie, a po ich ponownej śmierci (i powymarli jeszcze raz, bo nigdy dość się nie umiera) - same młoty, którym w końcu udało się rozbić mur.
I runął mur tysiącem ech wstrząsając wzgórza i doliny!
Lecz poza murem nic i nic! Ni żywej duszy, ni Dziewczyny!
Niczyich oczu ani ust! I niczyjego w kwiatach losu!
Bo to był głos i tylko - głos, i nic nie było, oprócz głosu!
Nic tylko płacz i żal i mrok i niewiadomość i zatrata!
Takiż to świat! Niedobry świat! Czemuż innego nie ma świata?
To jest łkanie człowieka, któremu rozpadł się świat złudzeń. Ale inni ludzie nie rozumieją tego łkania. Często potępiają upadłych. Wyznaczają wyraźną granicę między nimi a samymi sobą. Przecież oni sami od początku wiedzieli, że za murem nie ma niczego. To poczucie wyższości pozwala im drwić z upadłych. Drwią z nich tym bardziej, im mniej są skłonni przyznać, jak niewielka granica dzieli jednych od drugich. A przecież każdy ma w sobie jakieś pęknięcie, nawet gdy jest na pozór zdrowy i skuteczny. Każdy stara się to swoje pęknięcie jakoś zakłamać, ale też nie każdemu udaje się je dostrzec.
Do tych, którzy nie widzą swego pęknięcia, którzy żyją w poczuciu wyższości, nie rozumieją innych i potępiają ich, może przemówić zakończenie wiersza Leśmiana:
Wobec kłamliwych jawnie snów, wobec zmarniałych w nicość cudów,
Potężne młoty legły w rząd na znak spełnionych godnie trudów.
I była groza nagłych cisz! I była próżnia w całym niebie!
A ty z tej próżni czemu drwisz, kiedy ta próżnia nie drwi z Ciebie.
Przecież sami nie jesteśmy wcale tak daleko od dwunastu braci. Wszyscy żyjemy w kryjówkach. Nie zawsze są one aż tak destruktywne jak tamte. Ale nawet tych, którzy oddali dla iluzji życie, nie można potępiać. Upadłych należy zrozumieć, ale nie po to, by mogli tkwić w upadku, lecz po to, by pomóc im odbudować życie w godności. Potępienie wyklucza taką pomoc.
Wielkość Leśmiana polega między innymi na metafizycznej niepewności autora, który nie mówi, po czyjej stronie jest racja. Podobnie w przypadku uzależnienia nie chodzi o rację, ale o koszt dotychczasowego sposobu życia. Skuteczna pomoc polega właśnie na tym, że udzielający jej nie mówi o racji, czyli nie potępia, a tylko pokazuje koszty, jakie ponoszą alkoholik i jego bliscy, oraz stara się przekonać go, że kosztów tych nie sposób zmniejszyć bez dramatycznej zmiany sposobu życia i myślenia. Ale przede wszystkim udzielający pomocy budzi w uzależnionym nadzieję. To właśnie nadzieja jest nicią prowadzącą do trzeźwości, godności, wolności i odpowiedzialności.
Na początku wydobywania się z uzależnienia jest jakaś katastrofa. Trzeźwi alkoholicy, mówiąc o niej, używają terminu dno. Obrazowo mawiają, że spośród blisko trzech milionów członków ruchu Anonimowych Alkoholików na całym świecie nie spotkali ani jednego przypadku, by ktoś zadowolony z życia i z siebie wstał, ogolił się nie drżącymi rękami, włożył dopiero co wyprasowaną przez siebie koszulę, wypił poranną kawę, zamyślił się i postanowił coś zrobić ze swoim alkoholizmem. Takie postanowienie podejmują ludzie na krawędzi, w chwili gdy patrzy im w oczy śmierć lub gdy tracą coś, co cenią najbardziej: zdrowie, wolność, rodzinę (zwłaszcza kobiety) bądź pracę (zwłaszcza mężczyźni). To są właśnie koszty uzależnienia. Gdy osoba uzależniona dostrzeże je, może zmienić się jej rachunek kosztów i korzyści. Korzyści z nałogu są coraz bardziej wątpliwe - znika wesołość, odwaga, euforia, picie przestaje pomagać w lepszym funkcjonowaniu wśród ludzi. Dla alkoholika znajdującego się na dnie jedyne "korzyści" to powstrzymanie głodu alkoholowego, ograniczenie drżenia rąk, zmniejszenie kaca i stłumienie uczuć, wśród których dominują smutek, samotność, złość, lęk, poczucie winy i wstyd.
Szala kosztów od dawna była bez porównania cięższa. Ale mechanizm zaprzeczania polega właśnie na minimalizowaniu kosztów. Temu służy okłamywanie przede wszystkim samego siebie. Obwinianie innych ma na celu powiązanie kosztów picia, takich na przykład jak rozpad rodziny, z innymi przyczynami niż alkoholizm, jak choćby niezrównoważenie partnera. Znajdowanie powodów picia ma podobny cel: wypadek samochodowy jawi się wówczas jako koszt konieczności wypicia z szefem, któremu przecież nie sposób odmówić. "Odkłamanie kosztów" jest warunkiem koniecznym trwałej trzeźwości. Alkoholik musi dostrzec te koszty i powiązać je z własnym piciem, a nie z rzekomymi innymi przyczynami.
Takiej zmiany sposobu myślenia właściwie nie da się dokonać samemu. Często niezbędna jest interwencja z zewnątrz. Bliscy ludzie, przyjaciele, pracodawca z pomocą przeszkolonego specjalisty pomagają właśnie dokonać takiego rachunku kosztów, pokazując jednocześnie drogę do odzyskania trzeźwości - poprzez leczenie, udział w grupie terapeutycznej bądź w ruchu AA. Podobnie mądry lekarz, psycholog, ksiądz, pracodawca, sędzia, prokurator, kurator etc. pokazują problemy zdrowotne, rodzinne, zawodowe czy prawne jako koszty nałogu. Wyciągając z zachowań uzależnionego konsekwencje, sędziowie potrafią uświadomić mu, że mimo wszystko wciąż ma wybór: albo będzie nadal ponosić konsekwencje picia, albo coś zrobi ze swym uzależnieniem.
Dostrzeżenie kosztów picia jest również celem pierwszego spośród Dwunastu Kroków Anonimowych Alkoholików: Przyznaliśmy, że jesteśmy bezsilni wobec alkoholu i że przestaliśmy kierować własnym życiem. Alkoholik robił wszystko, by udowodnić sobie i innym, że może pić tak jak oni. W chwili kapitulacji musi przyznać to, co inni wiedzieli od dawna, że po wypiciu pierwszego kieliszka traci kontrolę nad ilością wypijanego alkoholu. W odniesieniu do alkoholu nie ma on woli - ani silnej, ani słabej, żadnej. Uruchamia się bowiem mechanizm psychofizjologiczny, który każe mu pić bez końca, aż do upojenia i utraty świadomości. Ale jeszcze trudniejsza jest druga część Pierwszego Kroku, która mówi o potrzebie uświadomienia sobie niezdolności do kierowania własnym życiem. To właśnie podczas przerabiania tego kroku następuje przełamanie struktury zaprzeczeń i dostrzeżenie wielorakich kosztów uzależnienia.
Uświadomienie sobie tych kosztów, narastających przez całe życie, jest przeraźliwym przeżyciem. Po to, by nie powrócić do nałogu, trzeba dokładnie przyjrzeć się temu, co jest na dnie, oraz drodze, która tam doprowadziła. Widać tam stałą obecność nałogu, zaniedbania, wypadki, pozrywane więzi z ludźmi i z Bogiem, ogrom krzywd wyrządzonych innym. Poczucie winy i wstydu, które dotychczas były ogólne i na dodatek natychmiast zabijane przez alkohol, nabierają wymiarów konkretnych czynów, przez co ulegają spotęgowaniu. I o ile poprzednio alkoholik próbował radzić sobie z tymi uczuciami za pomocą alkoholu, teraz już wie, że to lekarstwo w istocie jest trucizną. Mówiąc obrazowo, na początku trzeźwości alkoholik nie ma już siły leżeć na dnie, ale nie ma również sił, aby się podnieść. Wie, że musi żyć bez picia, ale nie wie jak. Przeraźliwy lęk rodzi depresję i myśli samobójcze, nierzadko zresztą wcielane w czyn.
Wtedy potrzebna jest nadzieja. Przychodzi ona od drugiego człowieka, choć nie od każdego. Nie wtedy, gdy ktoś potępia, karze lub rozkazuje. Nawet nie wtedy, kiedy ktoś pomaga alkoholikowi dostrzec ogrom szkód, chociaż bez tego trudno rozpocząć drogę do trzeźwości. Nadzieja przychodzi od kogoś, kto wyciągnie rękę i powie: Chodź ze mną. Ja też byłem tam, gdzie ty dziś jesteś. Ja też czułem lęk, gniew, samotność, poczucie winy i wstyd. Ja też nie wiedziałem, jak żyć bez alkoholu. Ale ktoś mi pokazał drogę do lepszego życia. Idźmy nią razem.
Ta wspólnota przeżyć, uczuć, myśli oraz zachowań legła u podstaw Anonimowych Alkoholików, Anonimowych Narkomanów, Anonimowych Hazardzistów i wielu podobnych ruchów wzajemnej pomocy. Wszystkie one polegają na tym, że ludzie, którzy sami wyszli z uzależnienia, dzielą się swoim doświadczeniem, siłą i właśnie nadzieją z tymi, którzy znajdują się na początku drogi. Józef Tischner powiedziałby o tym jako o wiązaniu nadziei.
Idąc tą drogą, człowiek stopniowo, krok po kroku, odzyskuje samego siebie. Najpierw odzyskuje trzeźwość. Później nabywa umiejętność codziennego życia bez korzystania z lekarstwa na wszelkie dokuczliwe uczucia, jakim był dlań alkohol. Nawet najdrobniejsze sukcesy pomagają odbudowywać poczucie wartości. Alkoholik na mityngu AA słyszy od innych, że jest dzielny, bo nie pije. To go utwierdza w przekonaniu, że robi coś dobrego i czegoś jest wart. Podobne znaczenie dla stopniowego odbudowywania wiary w siebie ma wypełnianie najprostszych czynności życiowych. Bardzo trafnie zaobserwował to Bogdan Mieszkowicz-Adamowicz, pisząc:
Zanim zostanie odbudowany autonomiczny (uzgadniany z własnym systemem wartości) sposób zaspokajania potrzeb godnościowych poprzez godnościowo znaczące uczynki, jako jedyny dostępny pozostaje mechanizm relacyjny, polegający na porównywaniu się z innymi. Bardzo często w tym początkowym etapie trzeźwienia poczucie godności pojawia się w związku z elementarnymi kryteriami, takimi jak bycie trzeźwym, czystym, ogolonym, ubranym, sytym. Dlatego dla alkoholika w tej fazie tak istotne są zewnętrzne atrybuty, które mogą świadczyć o jego pozycji i samoocenie. Dla osób nieuzależnionych, stosujących inne kryteria bycia godnym, fakt posiadania lub nie na przykład zegarka jest bez znaczenia; dla alkoholika, który odbił się od dna, jest to czasem sprawa o kapitalnym znaczeniu.
Jednocześnie trzeźwiejący alkoholik odzyskuje uczciwość. Najpierw odważnie spogląda w oczy prawdzie o swoim piciu oraz o skrywanych przed sobą kosztach uzależnienia. Później uczy się dostrzegać własne manipulacje, samousprawiedliwienia, obarczanie innych winą za własne uczucia i czyny. W domu i w pracy przestaje kłamać, bo przecież kłamstwa były mu potrzebne po to, by ukryć nałóg i jego konsekwencje. Na mityngach mówi uczciwie o swoich czynach, dzieli się myślami i uczuciami, nawet tymi, których się wstydzi. Inni mu wierzą, dzięki czemu odzyskuje wiaryGODNOŚĆ, będącą podstawą zarówno trzeźwości, jak i godności.
Anonimowi alkoholicy uważają, że w gruncie rzeczy istnieje tylko jeden warunek powrotu do trzeźwego życia. Jest nim właśnie bezwzględna uczciwość. Istotą alkoholizmu nie jest bowiem sam mechanizm fizjologiczny powodujący przymus picia, ale przede wszystkim pokrętny sposób myślenia, który to picie usprawiedliwia i nie pozwala dostrzec jego rzeczywistych konsekwencji. Nic dziwnego, że na każdym mityngu AA obok Dwunastu Kroków i Dwunastu Tradycji czytany jest na głos rozdział czwarty tak zwanej Wielkiej Księgi, w której zawarte są zasady i filozofia ruchu oparte na doświadczeniach pierwszej setki Anonimowych Alkoholików. (W istocie tytuł tej książki brzmi po prostu Anonimowi Alkoholicy). Fragment tego rozdziału mówi właśnie o potrzebie uczciwości:
Ci z nas, którzy nie wracają do zdrowia, to ludzie z natury niezdolni do uczciwości wobec siebie samych. Zdarzają się niestety tacy nieszczęśnicy. Nie są temu winni - wygląda na to, że takimi się już urodzili. Po prostu nie są w stanie wieść życia w sposób, który wymaga bezwzględnej uczciwości. Ich szanse są znikome. Są wśród nas również tacy, którzy cierpią na poważne zaburzenia psychiczne i emocjonalne. Mimo to wielu z nich wraca do zdrowia, jeśli tylko potrafią zdobyć się na uczciwość.
Powracamy więc do punktu wyjścia. Decyzja o tym, by żyć w kłamstwie, oznacza wyrzeczenie się godności, a jej odzyskanie musi poprzedzać uczciwość. Nie ma bowiem godności opartej na kłamstwie. I to nawet wówczas, gdy kłamstwo jest tak zwodnicze, iż budzi szacunek innych. Nawet wówczas, gdy sam wierzę w swoje kłamstwa, jakiś cichy, wewnętrzny głos mówi mi, iż ten szacunek jest niezasłużony, że pozory, które stwarzam, nie mogą być podstawą poczucia własnej wartości i godności. Gdy zagłuszam ten głos, ryzykuję kryzys, który bywa samobójczy.
Samo odkłamanie przywraca godność. Ale w tym procesie odzyskiwania godności - tak samo jak w niesieniu nadziei - zasadniczą rolę odgrywają inni ludzie, gdy zaczynają doceniać człowieka, który mówi prawdę. Akceptując go, umacniają jego poczucie wartości i godności. Człowiek uzależniony, który przełamuje swoje zakłamanie, otwiera się, mówi prawdę o sobie, budzi szacunek innych. Ten szacunek jest zwierciadłem godności, a od przejrzenia się w nim zaczyna się budowa szacunku do samego siebie. Tak powstaje fundament, na którym można budować najpierw trzeźwe życie, a później po prostu życie.
WIKTOR OSIATYŃSKI, ur. 1945, prof. dr hab., prawnik, wykładowca Uniwersytetu w Chicago i Uniwersytetu Środkowoeuropejskiego w Budapeszcie i w Warszawie, twórca Komisji Edukacji w Dziedzinie Alkoholizmu przy Fundacji im. Stefana Batorego. Zajmował się historią myśli amerykańskiej, popularyzacją nauki, prawami człowieka, a obecnie konstytucjonalizmem. Autor wielu publikacji na temat uzależnień, m.in. Grzech czy choroba? (1992).